Polska demografia w kryzysie? Te liczby mówią wszystko.

Aktualna tendencja braku potomstwa będzie miała ogromny wpływ w przyszłych latach na kondycję ekonomiczną. Od punktu kulminacyjnego w 2011 roku zniknęło ponad milion Polaków, a tempo wcale nie maleje. Z szybkością cofania się z minionych 12 miesięcy taki sam rezultat osiągniemy już w niespełna siedem kolejnych lat. Najnowsza analiza stanu demograficznego Polski, którą opracował GUS i porównanie jej z sytuacją w innych państwach, objaśnia nieco nasze problemy.

Onet Premium Magazyn
Onet Premium Magazyn | Materiały prasowe

Ogółem w 2024 roku ubyło nas 148 tys., czyli najwięcej od czasu pandemicznego 2021 roku. Z danych jeszcze bardziej aktualnych wynika, że tempo spadku naturalnego wzrosło już do 161 tys. pomiędzy lipcem 2024 a lipcem 2025 roku. W taki sposób zmniejszenie populacji o milion, które miało miejsce od 2011 do 2024 roku, czyli w trzynaście lat, teraz może nastąpić w blisko siedem.

W takiej sytuacji musimy się przygotować na narastające kłopoty systemu emerytalnego, co prawdopodobnie będzie skutkować podnoszeniem przez kolejne rządy wieku emerytalnego i zaniżaniem świadczeń. Oraz stałymi problemami finansowymi. Co jednak wpływa na spadek urodzeń? Odpowiedź na to pytanie mogą dać ciekawe dane demograficzne Polski z najnowszego raportu GUS i zestawienie danych z innymi państwami.

Ceny mieszkań i płace a demografia

Koszty mieszkań mogą zniechęcać do chęci założenia rodziny, co potwierdzałby najwyższy progres demograficzny w regionach sąsiadujących z dużymi miastami w Polsce. Koszty mieszkań są tam mniejsze niż w mieście, dostęp do rynku pracy prawie taki sam, jak mają mieszkańcy miast. Czy polepszenie sytuacji na rynku nieruchomości gwarantuje, że tendencja się zmieni?

Z najnowszego raportu GUS z cyklicznej serii „Sytuacja demograficzna Polski” wynika, że największy ubytek ludności w zeszłym roku miał miejsce w województwach: łódzkim (-1,1 proc. rok do roku), świętokrzyskim (-0,98 proc. rdr.) i lubelskim (-0,96 proc. rdr.). Częściowo wynika to z migracji do miejsc o wyższej spodziewanej jakości życia. Jeśli przyjrzeć się, gdzie jest największy regres naturalny, czyli stosunek urodzeń do zgonów, to na pierwsze, niechlubne miejsce wysuwają się województwa: lubelskie (-2,4 na tysiąc mieszkańców), świętokrzyskie (-2,3 na tysiąc) i warmińsko-mazurskie (-1,8 na tysiąc). Z kolei największy wzrost naturalny odnotowano w województwach: mazowieckim (+2,5 na tysiąc mieszkańców), pomorskim (+2,3 na tysiąc) oraz małopolskim (+1,7 na tysiąc). Akurat tam, gdzie koszty mieszkań są najwyższe (Warszawa, Gdańsk, Kraków).

Samo zestawienie województw i porównanie z danymi ekonomicznymi sugeruje, że to nie koszty mieszkań są czynnikiem decydującym, ale bardziej perspektywy zarobkowe. Tyle że nawet ten obserwowany przyrost w niektórych rejonach Polski nie daje dużych nadziei. „W 2024 r. tylko w sześciu województwach współczynnik płodności był wyższy niż ogólnopolski — najwyższe wartości dzietność osiąga w województwach: mazowieckim (w 2024 r. było to 1,172), wielkopolskim (1,170), pomorskim (1,149) oraz małopolskim (1,146), podlaskim (1,121) i łódzkim (1,112)” — informuje GUS.

Wymiana pokoleń daleka od ideału

Skoro 1,172 to najwyższy poziom płodności z polskich województw i występuje akurat w tym regionie, gdzie zarobki są najwyższe w Polsce, to wyższy standard życia wydaje się poprawiać urodzenia, ale wymianę pokoleń zapewnia przecież wskaźnik minimum 2,1. Wskaźnik 1,172 niewiele tu więc zmienia.

Polska jest przy tym negatywnym przykładem na tle Europy, jeśli chodzi o urodzenia. Pierwsze załamanie nastąpiło w czasie pandemii. Wskaźnik rósł do 2018 r. do 1,46 dziecka na kobietę, rok później lekko zmalał do 1,44, by w pierwszym roku pandemii spaść do 1,39, a w drugim już do 1,33. Kolejny silny spadek nastąpił od agresji Rosji na Ukrainę w 2022 r. — w 2023 r. wskaźnik spadł do 1,20 z 1,29 rok wcześniej — no i w 2024 r. wyniósł już zaledwie 1,1. Do 2024 r. w pięć lat spadł u nas o aż 0,34 pkt proc., a w ciągu dziesięciu lat o 0,22 pkt proc.

Według danych Eurostatu większe od Polski spadki w ciągu pięciu lat do 2023 r. odnotowano w Europie tylko w pięciu krajach: Turcji, Gruzji, Estonii, na Litwie i w Szwecji.

HtmlCode

Obawa przed wirusem oraz np. zagrożeniem wojennym ze strony Rosji uruchomiła w nas również lęki przed tym, co przyniesie przyszłość i dlatego boimy się powoływać na ten niebezpieczny świat dzieci? Wiele na to wskazuje, tym bardziej że na ewentualne problemy zdrowotne nie wskazują dane o liczbie przypadków niepłodności. Zresztą uruchomiono wsparcie programu in vitro, z którego w bieżącym roku urodziło się blisko 1,7 tys. dzieci, a ciąż uzyskano 13,9 tys., więc wydaje się, że nie zdrowie jest barierą.

Wiek matki w chwili urodzenia

Statystyki pokazują, że kobiety decydują się na urodzenie potomstwa coraz później. O ile jeszcze na przełomie wieków w 2000 r. aż 7,3 proc. urodzeń w Polsce dotyczyło matek poniżej 19. roku życia, to w 2024 r. już tylko 1,7 proc. Wyraźnie młody wiek urodzenia nie jest postrzegany teraz pozytywnie w społeczeństwie. No to który jest ten „akceptowalny”?

Jeszcze w 2010 r. był to przedział 25-29 lat, bo kobiety w tym wieku rodziły aż 36,9 proc. dzieci. Obecnie przeważa przedział 30-34 z 35,5 proc. udziału w ogólnej liczbie urodzeń.

Aż 4,5 proc. urodzeń dotyczy matek, które zdecydowały się na dziecko już po 40. roku życia, a takie przypadki od razu trafiają w szpitalach na patologię ciąży, bo ryzyko komplikacji jest podwyższone. Na przełomie wieków w 2000 r. było takich porodów zaledwie 1,6 proc.

Urodzenia żywe według wieku matki
Urodzenia żywe według wieku matki | GUS / GUS

Matki po trzydziestce to w zeszłym roku aż 58,2 proc. rodzących. Mediana, czyli środkowa wartość wieku rodzącej kobiety wynosi już 31 lat, podczas gdy jeszcze do 2000 r. wynosiła 26 lat.

Przesuwa nas to do ostatniej trzydziestki w grupie 108 państw monitorowanych przez ONZ i Eurostat, gdzieś w okolice Francji i Hongkongu. Najbardziej „dojrzałe” matki rodzą w Andorze, Liechtensteinie (mediana wieku po 32,8 roku), Hiszpanii, Monako i we Włoszech (po 32,5 roku).

HtmlCode

Widać przy tym, że w „czołówce wiekowej” są kraje najbogatsze, co sugeruje, że wyższy poziom życia skłania do przesuwania wieku urodzenia dziecka.

Zresztą, jak pokazują dane Eurostatu, w Polsce wcale ten wiek nie zmienia się najszybciej w Europie. W latach 2018-2023 zmienił się o pół roku i co najmniej taki wzrost odnotowało 15 krajów Europy na 39, których dane zebrał Eurostat. Również w 15 krajach wiek matki przy narodzinach dziecka wzrósł w ciągu dziesięciu lat 2013-2023 o co najmniej 1,1 roku tak jak w Polsce.

Łącząc to z kwestią bogacenia się, można wysunąć hipotezę, że przesuwanie decyzji to właśnie efekt wzrostu dobrobytu i prosta konsekwencja prędkiego rozwoju gospodarczego naszego państwa. Ludzie chcą przed decyzją o dziecku np. dojść do pewnego poziomu kariery zawodowej, zwiedzać świat — po prostu mają więcej możliwości, niż mieli ich rodzice.

Dzieci ze związków nieformalnych

Już co trzecie dziecko rodzi się w Polsce w związkach nieformalnych i od 2000 r. ta zależność wzrosła dwukrotnie — informuje GUS. Na początku lat 90. XX w. było to zaledwie 6-7 proc. Można powiedzieć, że to dobrze, że się rodzą w ogóle, ale z drugiej strony spadek liczby zawieranych małżeństw wyraźnie jest powiązany ze spadkiem liczby narodzin. Od 1990 r. z wyjątkiem dwóch lat (2000 i 2010) utrzymuje się w Polsce relacja 1,9-2,1 urodzenia na jedno zawierane małżeństwo.

W zeszłym roku było zaledwie 3,6 małżeństw na tysiąc ludności i to rekordowo niski wskaźnik. Choć coraz większy odsetek dzieci rodzi się poza małżeństwami, to taka tendencja może np. powodować, że nie rodzi się później dziecko drugie i dzieci kolejne w związku.

Co ciekawe liczba rozwodów nawet spada, więc ludzie rezygnują z małżeństw wcale nie przez efekt większych trudności w porozumieniu się między mężczyznami a kobietami. Wskaźnik rozwodów nawet spadł w zeszłym roku do 1,5 na tysiąc mieszkańców w zeszłym roku, gdy jeszcze w 2015 r. wynosił rekordowe 1,8. A jak kwestia rodzenia poza związkiem małżeńskim wygląda w innych krajach?

Najwięcej dzieci poza małżeństwami rodzi się w Norwegii (61,2 proc.), w Bułgarii (59,7 proc.), w Portugalii (59,5 proc.) oraz we Francji (58,5 proc.) — wynika z danych Eurostatu z aktualizacją na 2023 r. Jak jest tam ze wskaźnikami rozrodczości? Akurat całkiem dobrze, bo we wszystkich tych czterech krajach przekraczają średnią unijną 1,38 dziecka na kobietę. W Norwegii jest to 1,4, w Bułgarii 1,81, a w Portugalii 1,45, a we Francji 1,66.

Odwrotna sytuacja, gdy najniższy odsetek dzieci rodzi się w związkach nieformalnych, to Turcja (3,1 proc. urodzeń pozamałżeńskich), Grecja (9,7 proc.), Mołdawia (18,4 proc.) i Węgry (24,4 proc.). Trzy z tych krajów mają relatywnie wysokie wskaźniki urodzeń, a tylko Grecja ma niższy od średniej unijnej, ale wyższy od polskiego, czyli 1,26 dziecka na kobietę. Jest jednak coś, co warto podkreślić. W krajach z najniższym procentem dzieci pozamałżeńskich widać najmniejszy spadek płodności od 2018 r.

Na Węgrzech wskaźnik nie zmienił się w ogóle, w Mołdawii i Grecji po 0,09 pkt proc. Tylko Turcja tu wychodzi poza ten potencjalny model, bo spadek wyniósł aż 0,48 pkt proc. W Bułgarii z drugim co do wielkości w Europie odsetkiem urodzeń pozamałżeńskich nastąpił natomiast niewielki wzrost urodzeń. Mogą to być wyjątki od zasady, a być może zasady po prostu nie ma.

Oczywiście, co kraj to obyczaj, ale jak widać, trudno znaleźć oczywiste wnioski, które pozwalają zidentyfikować główną przyczynę poważnego regresu demograficznego w Polsce. Trend obserwowany jest globalnie, szczególnie w szybko bogacących się i zamożnych społeczeństwach. To chyba jedyny prawdopodobny wniosek, który można przyjąć, że wzrost dobrobytu zmniejsza chęć do powoływania na świat nowych ludzi.

Musimy się chyba pogodzić z tym, że poza zachęcaniem i ukazywaniem pięknych stron rodzicielstwa większych sposobów na zmianę sytuacji wiele nie ma. No ale w związku z tym nieuniknione są też problemy z systemem emerytalnym.

Taka tendencja nie pozwoli utrzymać wypłat na nawet obecnym, niskim przecież poziomie. Trudno też oczekiwać, żeby system kapitałowy opierających się na inwestycjach w akcje wiele zmienił. Za te 30 czy 40 lat też ktoś musi w spółkach pracować. Jeśli będzie nas ubywać milion co siedem lat, a dzieci będzie się rodzić tak mało, jak obecnie, to i pracowników będzie za mało.

Autor: Jacek Frączyk, redaktor Business Insider Polska

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *