AfD, podatki, Władimir Putin, Olaf Scholz, Tesla, czynsze, inflacja, Donald Trump, Joe Biden, imigranci, Angela Merkel, Airbnb… — lista „wrogów” niemieckiej klasy średniej jest długa. „No dobrze, może to po części nasza wina, że płaczemy w Mercedesie” – słychać.

Gdzie najłatwiej porozmawiać z przedstawicielami niemieckiej klasy średniej? „To banał” – pomyślałem. W końcu dla Niemców ze „średniego” stanu Majorka zawsze była Mekką. Pojechałem więc na lotnisko w Berlinie i zacząłem szukać znaku „Palma de Mallorca”.
Ustawiła się w kolejce dość spora grupa osób. Co jednak niezwykłe, średnia wieku osób oczekujących na lot na Majorkę była wysoka, około sześćdziesiątki. Oczywiście jest tam grupa młodych kobiet jadących tam na wieczór panieński, ale to wyjątek.
„Młodzi Niemcy już nie latają na Majorkę?” – pytam jednego z turystów. „Dla mniejszości, która ma pieniądze, są lepsze destynacje. Dubaj, Malediwy, Australia… Ale coraz więcej młodych ludzi nie stać nawet na Majorkę. To trochę jak boom” – mówi z uśmiechem.

To wymowne. Przez dekady niemiecka klasa średnia spotykała się między innymi na Majorce. Mechanik mógł odpocząć u boku prawnika lub kierownika oddziału banku – i nikogo to nie dziwiło. Chyba w żadnym innym dużym kraju zachodnim klasa średnia nie cieszyła się takim komfortem jak w Niemczech. Wysokie pensje, dobra opieka społeczna, bezstresowe życie, długie wakacje. Przedstawiciele niemieckiej klasy średniej byli w istocie świadomi swojej władzy – ekonomicznej, ale i politycznej. Nic dziwnego, że w 1995 roku 70 procent niemieckiego społeczeństwa zaliczano do „klasy średniej”.
„Życie było proste” – mówią mi moi rozmówcy w wieku emerytalnym. „Można było skończyć studia, ale nie było takiej presji. Chodziło się na studia dualne w firmie, dostawało dobrą pensję, potem dom, rodzinę. I tak aż do emerytury. Można było utrzymać czteroosobową rodzinę, nawet jeśli pracowała tylko jedna osoba” – opowiada mi mężczyzna po sześćdziesiątce.
Ubezpieczenie szpitalne dla pracowników. To świadczenie może być przełomowe.
Temat klasy średniej był ostatnio dość często poruszany w niemieckich mediach. Zauważają, że jeszcze dwie, trzy dekady temu przedstawiciele klasy średniej mogli stosunkowo łatwo prowadzić życie, które dziś kojarzy się z luksusem. Dom wakacyjny we Włoszech? Było to możliwe dla znacznej liczby prawników, księgowych, a nawet dziennikarzy mediów publicznych. Mały jacht? To samo. A na emeryturę można było przeprowadzić się do ciepłego kraju lub zwiedzać Europę kamperem.

Niemcy płaczą w Mercedesie
Badania Ifo pokazują, że niemiecka klasa średnia się kurczy. Stanowi ona obecnie około 64% społeczeństwa. Niemieccy eksperci wyjaśniają, że aby zaliczyć się do tej klasy, należy osiągać roczny dochód netto w wysokości od 17 400 do 46 600 euro (około 75 500 do 200 000 zł) w przypadku par bezdzietnych. Dla par z dwójką dzieci przedział ten wynosi od 36 700 do 97 800 euro (157 000 do 420 000 zł).
To wciąż dużo pieniędzy, a niemiecka klasa średnia pozostaje w dobrej sytuacji w porównaniu z resztą świata – w tym z Zachodem. Opieka zdrowotna w Niemczech jest dobra i powszechnie dostępna. Dostęp do edukacji – w tym szkolnictwa wyższego – jest szeroki. I nie jest tak jak w USA czy Wielkiej Brytanii, gdzie trzeba spędzić lata na spłacaniu długu studenckiego.
A jednak niemiecka klasa średnia czuje się coraz bardziej ograniczona. OECD oblicza, że przeciętnie zarabiająca singielka w Niemczech musi odprowadzać do państwa prawie 48% swoich dochodów w postaci podatków i składek na ubezpieczenia społeczne. Spośród najbardziej uprzemysłowionych krajów świata tylko Belgia wypada gorzej pod tym względem. Ale wysokie podatki nie są nowym wynalazkiem. Dlaczego więc Niemcy kiedyś mogli wygodnie żyć z takimi obciążeniami, a teraz jest im coraz trudniej? Dziennikarz Daniel Goffart, autor książki o wymownym tytule „Koniec klasy średniej”, wyjaśnia to w wywiadach na przykład jako „eksplozję czynszów”.
W Berlinie wynajem 50-metrowego mieszkania kosztuje obecnie około 934 euro miesięcznie – około 4000 złotych. To znacząca cena, choć nie robi wrażenia na osobach poszukujących mieszkania na przykład w Warszawie czy Krakowie. Niemcy narzekają, że ceny mieszkań w stolicy wzrosły o 100 procent w ciągu dekady, ale nawet te dane nie robią wrażenia na Polakach. Debata na temat mieszkań jest ożywiona również w Polsce. Jednak w Polsce ceny mieszkań podążają za wzrostem zamożności. Tymczasem w Niemczech klasa średnia de facto biednieje.
„To jak płacz w mercedesie, bo „przeciętni” Niemcy są wciąż bogaci, stać ich na dobry samochód, mogą jeździć na wakacje. Widzą jednak, że ich standard życia jest niższy niż ich rodziców. Coraz częściej pojawiają się pytania o to, jak będą żyć na emeryturze” – mówi mi jeden z rozmówców na berlińskim lotnisku.
Volkswagen kontra Tesla
Wysokie podatki, rosnące ceny nieruchomości – to wszystko są problemy, z którymi musi zmagać się „przeciętny” Niemiec, ale „metaproblem” wydaje się tkwić gdzie indziej.
W swojej książce Daniel Goffart, urodzony w 1961 roku, zastanawia się, dlaczego jego pokolenie mogło żyć tak wygodnie. Nie bali się zwolnień, nie pracowali po godzinach – a mimo to niemiecka gospodarka nadal produkowała produkty, które cały świat chciał kupować. I znajduje odpowiedź: główną winę ponoszą firmy technologiczne, które destabilizują rynek pracy, promują niestabilność zatrudnienia i nieustannie dążą do obniżania kosztów produktów i usług.
Teza Goffarta nie jest zresztą w Niemczech uznawana za szczególnie oryginalną. Cyfrowi giganci są uważani za największego wroga klasy średniej w tym kraju. Paradoksalnie jednak, niemal każdy przedstawiciel tej klasy korzysta z ich produktów. Wystarczy krótki spacer po Berlinie czy Monachium, by zobaczyć plakaty lub naklejki z hasłami w stylu „Nie dla Airbnb”. Co przeszkadza Niemcom w aplikacji, która umożliwia rezerwację noclegów? Ta amerykańska firma jest oskarżana przez wielu mieszkańców metropolii o „zawyżanie” czynszów w miastach. Mieszkania w centrum Berlina czy Hamburga były kiedyś dostępne jedynie dla zwykłych ludzi z „klasy średniej”, którzy chcieli tam mieszkać. Około dwunastu lat temu sytuacja zaczęła się zmieniać. Pojawili się inwestorzy, skupujący nawet całe kamienice – by wynajmować lokale za pośrednictwem Airbnb, Booking.com i innych podobnych serwisów. Klasa średnia została zmuszona do wyprowadzki z najlepszych lokalizacji – proces, który trwa do dziś.

Czytaj więcej:
- Właściciele zrujnowali Airbnb
- Europa walczy o tanie mieszkania. Barcelona ogranicza działalność Airbnb i nie jest to pierwszy taki przypadek.
Airbnb jest symbolem „technologicznego zła” dla miejskiej młodzieży. Z drugiej strony, pracownicy branży motoryzacyjnej lubią postrzegać Teslę jako „demona”. Jest ona w zasadzie antytezą Volkswagena. VW to duża firma motoryzacyjna zatrudniająca dziesiątki tysięcy osób. Są to dobrze płatne i stabilne miejsca pracy, a związki zawodowe mają w niej znaczący wpływ. Krótko mówiąc, VW od dziesięcioleci jest jednym z głównych żywicieli niemieckiej klasy średniej . Firma ma jednak kłopoty i może nawet zamknąć swoje fabryki w Niemczech. Fabryka Elona Muska jest rozbudowywana pod Berlinem. Nie jest tajemnicą, że Tesla słabo płaci, ma wysokie wymagania i nie lubi haseł takich jak „stabilność zatrudnienia” czy „związki zawodowe”.

Tymczasem gospodarka „cyfrowa” nie ugruntowała się jeszcze w pełni w Niemczech. W kraju nadal dominują tradycyjne korporacje, takie jak VW – czy Mercedes, BMW, Siemens i Bayern. Korporacje te napędzają Niemcy, ale jednocześnie stoją przed coraz większymi wyzwaniami ze względu na konkurencję ze strony Chin i Stanów Zjednoczonych. Nasi zachodni sąsiedzi zmagają się z zakładaniem firm technologicznych. W Niemczech działają firmy takie jak SAP i Zalando, ale nawet one nie są korporacjami na miarę Microsoftu czy Apple.
W Niemczech silne są nastroje „antytechnologiczne”. Na każdym kroku słychać, że firmy – głównie ze Stanów Zjednoczonych – swoim agresywnym podejściem niszczą niemiecką stabilność, zbudowaną na fundamencie „zrównoważonych” i „związkowych” firm.
Jednak gdy zapytałem Niemców na lotnisku, kto jest głównym winowajcą problemów klasy średniej, odpowiedzi były różne. Częstym bohaterem był Olaf Scholz, powszechnie postrzegany jako fatalny kanclerz. Słyszy się, że winny jest Władimir Putin, który zburzył pokój na świecie i napędzał inflację. Wielu Niemców obwinia również amerykańskich przywódców – Trumpa i Bidena – którzy agresywnie promują swoje firmy kosztem niemieckich. Inni obwiniali również skrajnie prawicową AfD, która powoduje narastające podziały w kraju.
Próba rozwiązania problemów klasy średniej w kwestii imigracji od dawna uważana jest za politycznie niepoprawną. Wykształceni przedstawiciele klasy średniej byli tym wręcz zniesmaczeni. Wydaje się jednak, że sytuacja ta powoli się zmienia, zwłaszcza po niedawnych wydarzeniach w Solingen. Można na przykład usłyszeć, że kanclerz Angela Merkel otworzyła im drzwi zbyt szeroko.
„No dobrze, ale czy niemiecka klasa średnia nie jest winna problemów niemieckiej klasy średniej? ” Zadawałem takie pytania pod koniec naszych rozmów. Większość moich rozmówców wydawała się zdezorientowana.
„Nie wiem. Może Polacy lepiej wykorzystali możliwości, jakie dała rewolucja technologiczna. To zabawne, kiedyś podróżowałem po Polsce, wzdłuż wybrzeża, kamperem z rodzicami. Było mnóstwo kamperów z Niemiec, ale prawie żadnych polskich. Teraz widzę w Niemczech coraz więcej kamperów z polskimi tablicami rejestracyjnymi” – przyznaje trzydziestolatek z Berlina.
Autor: Mateusz Madejski, dziennikarz Business Insider Polska
Dziękujemy za przeczytanie tego artykułu. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Google News.
Źródło