Zmiana definicji gwałtu wszędzie rodziła obawy, ale nigdzie się one nie sprawdziły

– Tego typu regulacje zostały przyjęte chyba w 17 państwach europejskich i kilku na świecie. I wszędzie, może w różnym stopniu, te obawy się jakoś tam pojawiały, ale nie widać, żeby potem się sprawdzały. A nie sądzę, by polskie kobiety były bardziej zawistne od np. Hiszpanek czy Dunek – mówi Piotr Szymaniak, dziennikarz działu prawnego „Rzeczpospolitej”.
Zmiana definicji gwałtu wszędzie rodziła obawy, ale nigdzie się one nie sprawdziły - INFBusiness

Hapenning w Sejmie. Spotkanie dot. projektu zmiany definicji gwałtu w polskim prawie #TylkoTakOznaczaZgodę, organizowana przez Kongres Kobiet.

Foto: PAP/Tomasz Gzell

Nowelizacja Kodeksu karnego zmieniająca definicję zgwałcenia wraca do Sejmu. Senat odrzucił kontrowersyjną poprawkę nazwaną „prawem Romea i Julii”. Co się kryje pod tą nazwą? I czy zmiana definicji gwałtu jest potrzebna – o tym w codziennym podcaście „Rzecz w tym” Michał Płociński rozmawia z Piotrem Szymaniakiem z działu prawnego „Rz”.

Dlaczego postanowiono zmienić definicję zgwałcenia?

– Istnieją dwa powody. Pierwszy wynika z uregulowań międzynarodowych, w szczególności z Konwencji stambulskiej, która wymaga, aby państwa sygnatariusze tak uregulowały swoje przepisy dotyczące zgwałcenia, żeby obejmowały one każdy niekonsensualny akt seksualny – wyjaśnia Piotr Szymaniak. – A drugim powodem jest obowiązująca praktyka, która się wykształciła w polskim orzecznictwie, polegająca na tym, że z reguły bardzo trudno jest ofiarom wykazać, że do stosunku doszło pod wpływem jakiejś przemocy. Czy to już na etapie zgłaszania takiego przestępstwa na policji, w prokuraturze, czy później w sądzie kobiety stykają się z zarzutem „być może za słabo pani się broniła…”.

– Gdyby ofiara jasno dała znać oprawcy werbalnie, że „nie chce”, to podejrzewam, że sąd nie uznałby tego za gwałt – ocenia Szymaniak. – Mogę się posłużyć dość szokującym przykładem, jak w jednym z orzeczeń, w którym Sąd Najwyższy odrzucił kasację na niekorzyść pokrzywdzonej, stwierdził tak: „Zachowanie pokrzywdzonej, to jest odpychanie rąk oskarżonego, gdy był nad nią oparty, płacz oraz słowa, by ją zostawił, nie przekonuje w zestawieniu z działaniami, które w tym czasie podejmował oskarżony, w tym odwracaniem pokrzywdzonej, rozszerzaniem jej nóg, zdejmowaniem bielizny oraz dokonywaniem czynności o charakterze seksualnym, by pokrzywdzona stawiała opór”…

Można oczywiście robić to metodami miękkimi poprzez różnego rodzaju szkolenia dla policjantów, prokuratorów, sędziów itd., tylko to zajmuje bardzo dużo czasu, a efekty nie są pewne

Tylko czy to na pewno jest to problem niedobrego prawa, czy może jednak nieżyciowej praktyki prokuratorów i sędziów? – Gdybym ja miał odpowiedzieć na to pytanie, to powiedziałbym, że problem nie leży w przepisach. Gdyby chcieć, każdą taką sytuację można by podciągnąć pod choćby podstęp, nawet jeżeli nie było przemocy, groźby itd. Natomiast prawda jest taka, że zmiana praktyki często wymaga właśnie zmiany przepisów. Można oczywiście robić to metodami miękkimi poprzez różnego rodzaju szkolenia dla policjantów, prokuratorów, sędziów itd., tylko to zajmuje bardzo dużo czasu, a efekty nie są pewne. Z reguły zmiana prawa szybciej zmienia praktykę – wyjaśnia. Czyli potrzeba wstrząsu, zdecydowanego pokazania sędziom i prokuratorom, że czas na zmiany? – Niestety trochę tak – odpowiada rozmówca.

Zmiana definicji gwałtu rodzi wiele obaw

Krytycy zmian argumentują, że nowe przepisy przerzucą ciężar dowodu na oskarżonego, a przez to zagrażają domniemaniu niewinności i prawu do obrony. Według nich mogą też być wykorzystywane w sądzie w ramach konfliktów między partnerami. – Ale, odbijając piłeczkę, można powiedzieć, że tak samo każda kobieta, oskarżając mężczyznę, będzie musiała udowodnić, że tej zgody nie było – mówi Szymaniak. – Nie bagatelizuję tych obaw, ale w sytuacji „słowo przeciwko słowu” te przepisy w żadnej mierze nie likwidują domniemania niewinności.

– Tego typu regulacje zostały przyjęte chyba w 17 państwach europejskich i kilku na świecie. I wszędzie, może w różnym stopniu, te obawy się jakoś tam pojawiały, ale nie widać, żeby potem się sprawdzały. A nie sądzę, by polskie kobiety były bardziej zawistne od np. Hiszpanek czy Dunek.

Senat odrzucił „prawo Romea i Julii”

A co z tzw. prawem Romea i Julii – jak prof. Monika Płatek określiła poprawkę mającą dotyczyć stosunków seksualnych między nastolatkami, która to w efekcie mogłaby zmniejszyć kary dla pedofilów? Sprawa ta w ostatnich dniach szczególnie mocno rozgrzała internautów, pojawiły się nawet zarzutów, że senatorzy próbują w dziwny sposób przemycić do nowelizacji właśnie ochronę pedofilów. – Na tyle, na ile obserwuję prace nad stanowieniem prawa, to wydaje mi się, że to byłby zbyt duży komplement dla parlamentarzystów, bo takie działanie wymagałoby pewnego rodzaju przebiegłości, podstępu itd. A zwykle to jest tak, że takie poprawki są po prostu nieprzemyślane, posłowie często głosują nad rzeczami, na których się nie do końca znają, nie rozumieją konotacji między różnymi przepisami. Zresztą trudno podejrzewać o takie działanie rzecznika praw dziecka, który był autorem tej poprawki – ocenia Piotr Szymaniak.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *