Praca z widokiem na morze. Na czym najlepiej zarabia się w beach barze?

Z pewnością siedząc w biurze w środku pięknego lata, wiele osób marzy o tym, żeby rzucić wszystko i… poprowadzić własny bar na plaży. Czy jednak rzeczywiście jest to taka przyjemność, jak to się wydaje z daleka? Na czym najlepiej się zarabia, a co jest największym minusem takiego biznesu? Opowiedzieli nam o tym właściciele popularnego beach baru w Pustkowie nad Bałtykiem.

Praca z widokiem na morze. Na czym najlepiej zarabia się w beach barze?
/ Pasadera Beach Bar

Agnieszka Wychocka jest z zawodu dietetykiem, a jej mąż, Dawid Wychocki, konstruktorem budowlanym. Od pięciu lat prowadzą Pasadera Beach Bar w Pustkowie, do którego przyjeżdżają klienci nawet z okolicznych miejscowości.

– Bar na plaży to moje marzenie od dzieciństwa – opowiada Bankier.pl Agnieszka Wychocka. – Już jak miałam 12 lat i pomagałam mojemu tacie w wynajmowaniu wielkich poduszek do skakania dla dzieci nad morzem, zapragnęłam mieć kiedyś swój własny beach bar. Udało mi się to zrobić z moim mężem, który bardzo pomógł mi w realizacji tego pomysłu.

ReklamaZobacz takżePolecamy: Konto Firmowe Online w Santander Banku Polska: bezwarunkowe 0 zł za otwarcie i prowadzenie, z bonusami nawet do 3000 zł

Początki to wata cukrowa i hot-dogi

Jak opowiada Agnieszka Wychocka, razem z mężem zaczynali swój biznes od sprzedaży waty cukrowej i hot-dogów przy wejściach na plażę. Wynajmowali też poduszki do skakania.

– Odłożone pieniądze poszły na drewno, z którego zbudowaliśmy nasz pierwszy bar, a także na dzierżawę miejsca na plaży – mówi Agnieszka Wychocka. – Najpierw w Międzywodziu, gdzie mieliśmy lokal mniejszy o połowę od obecnego. Wtedy jego powierzchnia wynosiła 150 mkw, a teraz jest to 300 mkw z ogródkiem.

W obecnym miejscu, w Pustkowie, jest to już ich piąty sezon. Zrezygnowali z Międzywodzia, bo tam na plaży poza piwem nie można sprzedawać innego alkoholu. Poza tym, była bardzo duża konkurencja na plaży.

– Mieliśmy tam dość ładną drewnianą knajpkę, w którą niemało zainwestowaliśmy, podczas gdy inni sprzedawali z kamperów. Dlatego nasze ceny musiały być nieco wyższe i trudno było nam konkurować. Mimo wszystko inwestycja nam się zwróciła, więc rok później otworzyliśmy bar w Pustkowie. Jednak, aby to zrobić, znów konieczne było zadłużenie się. Tym razem skorzystaliśmy z kredytów gotówkowych w banku i pożyczek u rodziny. Na szczęście po jednym sezonie udało nam się je spłacić.

Najlepiej zarabia się na alkoholu

Od początku w Pasaderze można było kupić zarówno napoje, jak i jedzenie. W trzecim sezonie wprowadzono też pizzę. Aby była ona jak dobrej jakości, właścicielka baru ukończyła specjalny kurs robienia włoskiej pizzy.

W beach barach zdecydowanie najlepiej zarabia się na alkoholu. Aż 80 proc. naszego zarobku pochodzi z jego sprzedaży. – twierdzi Agnieszka Wychocka. – Jednak nie ukrywam, że jedzenie też ma znaczenie, bo jak się je, to się też pije. Klientów zdecydowanie przyciąga też muzyka na żywo. Na początku była u nas jedynie trzy razy w tygodniu i w te dni przychodziło do baru znacznie więcej klientów. Na kolejny sezon już sami klienci nam polecili fajny zespół i od tej pory codziennie mamy muzykę na żywo.

Rok „covidowy” nie był taki zły

Okazuje się, że w poszczególnych latach zmienia się klientela beach barów.

– Dla nas dobry był rok „covidowy”, bo wtedy dużo osób przyjeżdżało nad morze odetchnąć ­ mówi Agnieszka Wychocka. – Rok później wprowadzono bony turystyczne i choć hotelarze byli z pewnością szczęśliwi, to nie był nasz klient. Były to osoby, które przyjechały na tanie wakacje i piwo kupowały w Dino. Później było lepiej. Zmieniła się też sytuacja, jeśli chodzi o zamówienia. Obecnie klienci zamawiają więcej drinków i cocktaili alkoholowych. Zrobiło się to modne i ludzie sobie wcale tak bardzo nie żałują. Doceniają też dobre jedzenie. Teraz gość jest coraz lepszy. Generalnie jest dobrze, więc nie narzekamy. Choć są obawy, że ten sezon może nie być zbyt dobry, bo jest mało rezerwacji.

Ciężko o odpowiednich pracowników

Właściciele Pasadery w głównej mierze sami stoją za barem, bo niełatwo jest o kadrę, która da sobie sama radę ze wszystkim.

– W sezonie przyjeżdżają do pracy głównie młode osoby, przeważnie studenci. Jednak, ponieważ o pracowników jest trudno, zatrudniamy też uczniów w wieku 16 -17 lat. Oczywiście w miejscach, gdzie nie ma styczności z alkoholem – podkreśla Agnieszka Wychocka. – Niestety z młodzieżą jest coraz gorzej. Coraz trudniej o pracowite osoby, myślące i bez roszczeń. Na rynek wchodzi pokolenie Z i co roku jest trudniej. Nie chodzi nawet o to, że ta młodzież coś kombinuje, bo tak nie jest, ale po prostu nie radzi sobie w sytuacjach stresowych. W związku z tym my musimy tu być non stop, codziennie. Dlatego teraz pracujemy na trzy etaty. Jesteśmy tu od 9-tej rano do 1-szej w nocy. To jeden z największych minusów prowadzenia tego biznesu.

Niemały przypływ gotówki i pół roku wolnego

Według właścicieli beach baru, plusem takiej pracy jest to, że po sezonie mają „reset”.

– Wtedy mamy pół roku dla siebie i możemy naprawdę odpocząć. Pojechać gdzieś na wakacje bez wypisywania sobie urlopów – mówi właścicielka Pasadery. – Cieszy nas też konkretny przypływ gotówki po sezonie. Oczywiście część trzeba odłożyć na następny rok i należy o tym pamiętać, ale ta pula zgromadzona po sezonie otwiera wiele możliwości.

Trudny kawałek chleba

Jak opowiada Agnieszka Wychocka, po sezonie raczej odpoczywają.

– Kiedyś próbowaliśmy choć trochę pracować w innych miejscach, ale obecnie z tego zrezygnowaliśmy, bo zwyczajnie nie mamy siły. Musimy odpocząć. To bardzo stresująca praca i wykańczająca zdrowotnie.

Jak przyznają właściciele Paasadery, prowadzenie beach baru to bardzo trudny kawałek chleba i nie ukrywają, że nie planują robić tego przez całe życie.

– Muszę przyznać, że spełniłam swoje marzenie z dzieciństwa i jestem z tego dumna, mimo że to kosztuje mnie i mojego męża bardzo dużo wysiłku fizycznego i psychicznego. Pracując w ten sposób trudno też myśleć o zakładaniu rodziny. Dlatego już myślimy o otwarciu nowego biznesu.

Jak założyć bar na plaży?

Na plażach są wyznaczone konkretne miejsca na prowadzenie beach barów. Dla przykładu w gminie Rewal są to maksymalnie dwa punkty na jedną miejscowość nadmorską. Określany jest także teren, czyli wielkość miejsca, na którym może stanąć bar. Następnie organizowany jest przetarg. Licytację wygrywa ten, kto zadeklaruje się zapłacić więcej za dzierżawę terenu. Zwykle zainteresowanie jest bardzo duże. Czasem dzierżawa dotyczy jednego sezonu, a bywa, że i kilku lat. Gdy już się wygra przetarg, właściciela baru na plaży czeka bardzo dużo pracy papierkowej.

– Umowę na dzierżawę podpisuje się u notariusza – mówi Agnieszka Wychocka. – Trzeba też załatwić formalności w Urzędzie Morskim, który ma coraz więcej wymagań i często je zmienia. Kiedyś musieliśmy równać teren, teraz nie możemy tego robić. Najpierw bar musiał być postawiony na bloczkach, później kazali nam na palach.

Może się też okazać, że nawet jeśli się wygrało przetarg, a przyjdzie sztorm, który zabierze plażę i nie będzie wymaganych 10 metrów od końca baru do wody, to niedostanie się pozwolenia na prowadzenie baru.

Trzeba też załatwić formalności w urzędzie wojewódzkim, który musi wydać opinię czy nie ma przeciwwskazań do postawienia budynku na czas określony.

– Mamy tylko 180 dni na to, aby mógł on w danym miejscu stać – twierdzi właścicielka Pasadery. W tym czasie trzeba się wyrobić od momentu wbicia pierwszego pala do całkowitego zabrania wszystkich elementów baru z plaży.

Przydaje się ubezpieczenie od pogodowych zawirowań

Okazuje się, że przy prowadzeniu baru na plaży bardzo ważne jest ubezpieczenie takiej działalności.

– Mamy polisę od sztormu i wszystkich pogodowych zawirowań. Rok temu mieliśmy taką sytuację, że wiatr wyrwał nam parasol, który wpadł nam do środka przez dach. Oprócz dachu było trochę innych uszkodzeń m.in. zniszczył się komputer, podgrzewacz i kasa fiskalna. Na szczęście dostaliśmy za to odszkodowanie.

Источник

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *