Adobe Stock
Platformy społecznościowe promują tzw. „dziecięce detoksykacje”, które rzekomo eliminują metale ciężkie i pasożyty z organizmu. Pediatra dr Łukasz Dembiński stanowczo odradza ich stosowanie, stwierdzając w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej (PAP), że tego typu produkty są przykładem marketingu opartego na strachu i nie przynoszą żadnych korzyści w przypadku rzeczywistego zatrucia.
Wiele z tych produktów „detoksu dla dzieci”, promowanych przez polskie gwiazdy mediów społecznościowych, kosztuje 100–150 zł za butelkę 30 ml, co wystarcza na około miesiąc.
Reklamowany produkt twierdzi, że może oczyścić organizm dziecka z toksyn i metali, takich jak ołów, rtęć, aluminium, arsen i kadm. Materiały marketingowe sugerują podawanie go dzieciom w wieku dwóch lat i starszym, najlepiej rano, aby „rozpocząć detoks”. Inny suplement ziołowy obiecuje eliminację organizmów pasożytniczych z organizmu dziecka.
Influencerka mediów społecznościowych, którą obserwuje prawie 20 000 osób, przyznaje, że stosowała oba produkty u swoich dzieci.
Wiele podobnych produktów, reklamowanych jako detoksykujące dla nieletnich, jest dostępnych online i w polskich sklepach. Producenci zapewniają, że produkty te bezpiecznie eliminują szkodliwe substancje i mikroorganizmy, jednocześnie „oczyszczając” organizmy dzieci. Reklamy obwiniają codzienne narażenie na toksyny za problemy takie jak problemy z koncentracją, niski poziom energii i trudności w nauce.
Dr Łukasz Dembiński, gastroenterolog dziecięcy z Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego i Europejskiej Akademii Pediatrii, podkreśla, że podejrzenie zatrucia metalami ciężkimi wymaga natychmiastowej interwencji medycznej, a nie niesprawdzonych metod detoksykacyjnych. „Te produkty nie zastąpią profesjonalnej opieki zdrowotnej” – powiedział PAP.
W przypadku infekcji pasożytniczych zaleca wstępną analizę kału i ewentualnie badanie krwi. „Jedynym wyjątkiem jest wykrywanie owsików – opiekunowie mogą zidentyfikować żywe robaki w pobliżu odbytu dziecka w nocy bez dodatkowych badań” – wyjaśnił.
Lekarz podkreślił, że potwierdzone infekcje pasożytnicze wymagają leków na receptę, a nie suplementów. „Leki przeciwpasożytnicze są wysoce skuteczne i bezpieczne, jeśli są prawidłowo stosowane, często działając wyłącznie w przewodzie pokarmowym, bez wchłaniania ogólnoustrojowego” – zauważył.
Dr Dembiński zakwestionował racjonalność stosowania niesprawdzonych ziołowych środków leczniczych: „Po co wybierać nieprzetestowane substancje o wątpliwej skuteczności, skoro współczesna medycyna oferuje sprawdzone rozwiązania? Ziołowe środki przeciwpasożytnicze należą do epoki, w której brakowało alternatyw – nie powinny zastępować współczesnych metod leczenia”.
Skrytykował taktykę marketingową wykorzystującą naukowo brzmiące terminy, takie jak „mikronizowane nanocząsteczki”, a jednocześnie odwołującą się do tradycji i „naturalnej łagodności”. Opisy często odwołują się do bliżej nieokreślonych „codziennych ataków toksyn” bez wiarygodnych dowodów.
„To typowy przykład siania strachu, mający na celu manipulowanie obawami rodziców. Głównym motywem wydaje się nieetyczny zysk, a nie dobro dzieci” – stwierdził. Dodał, że współczesna medycyna opiera się na powtarzalnych badaniach naukowych – w przeciwieństwie do tych suplementów, które zazwyczaj nie są w żaden sposób potwierdzone naukowo.
Lekarz rzucił wyzwanie producentom: „Jeśli te produkty rzeczywiście działają, dlaczego nie przeprowadzić badań klinicznych? Wiele polskich instytucji badawczych chętnie oceniłoby ich bezpieczeństwo i skuteczność. Niechęć do testowania w połączeniu z agresywną reklamą budzi poważne wątpliwości”.
Chociaż krótkoterminowe zagrożenia dla zdrowia zdrowych dzieci mogą wydawać się minimalne ze względu na niskie stężenia substancji czynnych – mające na celu uniknięcie odpowiedzialności prawnej – dr Dembiński ostrzegał przed ukrytymi zagrożeniami. Produkty ziołowe i glinokrzemiany mogą zawierać niezadeklarowane metale ciężkie lub pestycydy, ponieważ producenci często pomijają rygorystyczne kontrole jakości. Wiele nieuregulowanych produktów importowanych całkowicie omija rejestrację w UE, nie podlegając nadzorowi bezpieczeństwa.
„Największym ryzykiem jest samozadowolenie – rodzice mogą odwlekać zajęcie się prawdziwymi problemami zdrowotnymi, polegając na nieskutecznych metodach leczenia” – przestrzegł.
Podobne obawy dotyczą „diet detoksykacyjnych”, które poprzez ekstremalne diety, takie jak codzienne spożywanie soków owocowych, zwalczają pasożyty i metale ciężkie. „Te niezrównoważone podejścia zagrażają rozwojowi dziecka bardziej niż suplementy ziołowe” – ostrzegał dr Dembiński, nawiązując do ciężkiego przypadku trzyletniej dziewczynki hospitalizowanej z powodu niedożywienia po tym, jak karmiono ją wyłącznie mlekiem i winogronami.
Prokuratorzy oskarżyli rodziców dziewczynki o narażenie jej na niebezpieczeństwo po tym, jak trafiła do szpitala z wagą 8 kg. Nie otrzymała żadnej opieki medycznej ani standardowych szczepień.
Pediatra podkreślił podstawowe potrzeby żywieniowe: „Dzieci potrzebują zbilansowanego odżywiania, w tym tłuszczów niezbędnych do rozwoju układu nerwowego. Nadmierne spożycie owoców często powoduje problemy trawienne i zaburzenia wzrostu, a nie korzyści detoksykacyjne”.
Jego rada na koniec: „Unikaj diet oczyszczających dla dzieci. W razie wątpliwości skonsultuj się z pediatrą. Zamiast soku podawaj wodę”.
Agata Gutowska (PAP)
agg/ bst/ mhr/