Własna restauracja McDonald’s jest uważana w branży franczyzowej za biznes, który nie może się nie udać. Jednak amerykański gigant ma wielkie wymagania wobec przedsiębiorców — również te finansowe. Alternatywą może być więc wstąpienie do którejś dużej sieci kebabowej. „By zacząć, wystarczy jedna średnia warszawska pensja” — słyszymy. Sprawdziliśmy, czy to prawda.
W Business Insider Polska odsłanialiśmy już kulisy tego, że aby ruszyć z franczyzowym punktem McDonald’s, trzeba mieć przynajmniej 2 mln zł na start. Poza tym sieć z USA wymaga od przedsiębiorców rezygnacji z innej działalności zawodowej (więcej przeczytasz tu: Co trzeba zrobić, by mieć własną restaurację McDonald’s? Menedżer opowiedział mi krok po kroku)
Teraz porozmawialiśmy z przedstawicielami dużych polskich sieci kebabowych — przy wymaganiach giganta z USA ich warunki są wręcz śmiesznie niskie. Skontaktowaliśmy się z takimi sieciami, jak Bafra czy AM AM, by dokładnie sprawdzić, jakie warunki proponują chętnym na rozkręcenie kebabowego biznesu.
Tyle trzeba mieć pieniędzy, by ruszyć z kebabem
— Nie wymagamy doświadczenia — słyszę w kolejnych sieciach kebabowych. Wielkich pieniędzy na start też nie trzeba. Bafra na przykład wymaga ok. 10 tys. zł. To wręcz śmiesznie mało w porównaniu do 2 mln zł, które wymaga na start McDonald’s.
Inna sieć, AM AM, również wymaga 10 tys. zł. Jednak w rozmowie z nami przedstawicielka zapewniała, że kwota ta jest „księgowana na poczet przyszłych wypłat”. Jak tłumaczy nam przedstawicielka AM AM, te 10 tys. zł jest natomiast niezbędne, by ruszyć z produkcją przyczepy dla przedsiębiorcy, w której będzie się sprzedawać kebaby.
— Wystarczy więc odłożyć średnią warszawską pensję, by ruszyć ze swoim punktem — opowiada mi jeden z kebabowych przedsiębiorców.
Dopytuję w sieciach Bafra i AM AM, jak to wszystko działa. Obie zapewniają, że jeśli przedsiębiorca się zgłasza, to firma stara się na początek znaleźć dogodną lokalizację. Potem, jeśli dojdzie do podpisania umowy, franczyzobiorcy przekazuje się lokal — ostatnio sieci najczęściej stawiają na nieduże przyczepy. Taki obiekt jest w pełni wyposażony — i po przeszkoleniu można ruszać ze sprzedażą.
— Oczywiście warunkiem jest też to, by taki przedsiębiorca miał jednoosobową działalność gospodarczą — słyszymy w sieciach Bafra i AM AM.
Czy jednak naprawdę za te 10 tys. zł można zacząć taki biznes? Teoretycznie tak — o ile nie chcemy zatrudniać pracowników i sami zajmować się przygotowywaniem oraz sprzedażą kebabów. Sieci franczyzowe dają tu wolną rękę przedsiębiorcom. — Mamy takie podejście, że to pan tu jest szefem. To pan decyduje, jakie będą ceny i czy będzie pan chciał kogokolwiek zatrudnić — mówi nam przedstawicielka jednej z sieci.
Oczywiście nie jest tak, że każda firma franczyzowa ma taki sam model działania. Firma Piri Piri Kebab działa w sposób, który można nazwać bardziej zbliżonym do sieci McDonald’s. Od franczyzobiorców wymaga wkładu w wysokości 300 tys. zł, który pójdzie na „sprzęt gastro i remont lokalu”. Piri Piri wymaga też opłat franczyzowych i przekazywania sieci 1 proc. od obrotu netto miesięcznie.
Tyle można zarobić
Sieci dość otwarcie mówią o tym, jakie zyski można czerpać z kebabowego biznesu. Sieć AM AM zapewnia nawet, że zarobki przez pierwsze trzy miesiące wyniosą minimum 10 tys. zł netto. Jeśli franczyzobiorca tyle nie zarobi, firma ma dopłacić do tego progu.
Jak zapewnia w rozmowie z nami przedstawicielka AM AM, średnie zarobki są wyższe — wynoszą ok. 12-15 tys. zł. Najlepsi franczyzobiorcy — którzy zwykle mają swoje punkty w największych miastach — są w stanie „zarobić dwukrotność bądź trzykrotność tej średniej”.
— W Warszawie czy Wrocławiu na kebabie można sporo zarobić, choć oczywiście z tych kwot trzeba płacić pensje pracownikom. Stanie za ladą jest czasem dobre na start, ale potem chce się otwierać kolejne budki — i siłą rzeczy pracowników trzeba już zatrudniać — opowiada nam jeden z franczyzobiorców kebabowych.
Sieci Bafra i AM AM zapewniają przy tym, że prowadzenie budki z kebabami może być dodatkowym biznesem — a nawet poboczną działalnością dla kogoś, kto pracuje na etat. To też odróżnia kebaby od McDonald’s. Sieć z USA wymaga, aby franczyzobiorca w stu procent skupił się na prowadzeniu lokali z „emkami”. Będąc franczyzobiorcą McDonald’s, nie można zatem ani prowadzić innego biznesu, ani pracować etatowo.
Zresztą kebabowe sieci w ogóle nie mają wygórowanych wymagań w porównaniu z McDonald’s. Amerykańska sieć wymaga od franczyzobiorców przejścia bardzo długich szkoleń, które mogą potrwać nawet 12 miesięcy. A wcześniej trzeba zaliczyć żmudnie kolejne etapy rekrutacji — a nie każdy chętny je przechodzi. Łącznie czas od wysłania aplikacji do końca szkolenia powinien zamknąć się w 16 miesiącach — podają przedstawiciele firmy.
Tymczasem w sieci Bafra szkolenie trwa raptem… sześć dni. Do tego, jak zapewnia firma, zapewnione są takie rzeczy, jak wyżywienie czy zakwaterowanie.
Na to trzeba uważać
Przedsiębiorcy kebabowi, z którymi rozmawiał Business Insider Polska, przyznają, że prowadzenie sieciowej restauracji z tymi przysmakami jest wolne od wielu ograniczeń, które nakładają zagraniczne firmy. Ale i ten kij ma dwa końce.
— Mówi się, że McDonald’s nie może splajtować i to właściwie prawda. W przypadku punktów z kebabami — również tych sieciowych — to się zdarza już znacznie częściej — opowiada nam jeden z naszych rozmówców.
McDondald’s jest po części tak dobrym wehikułem biznesowym, bo firma dzięki swojemu doświadczeniu doskonale wie, gdzie stawiać lokale — a których miejsc unikać. Ale też dzięki swoim zasobom i rozpoznawalności brandy takie jak McDonald’s, KFC czy Burger King mają dostęp do najlepszych punktów — na przykład tych znajdujących się przy autostradach.
Sieci kebabowe wpadły na inny pomysł. Przedstawicielka sieci Bafra opowiada nam, że hitem okazały się lokalizacje przy dużych dyskontach czy marketach, jak Lidl czy Dino. Jak tłumaczy — pojawiają się tam przecież tłumy ludzi, którzy często są zmęczeni po zakupach i po prostu chcą coś zjeść. A postawienie przyczepy z kebabami na parkingu jest dużo tańsze niż na przykład wynajęcie i wyremontowanie lokalu w centrum dużego miasta.
Żaden biznes nie jest natomiast prosty — i tyczy się to też budek z kebabami. Jak słyszymy od naszych rozmówców, dużym problemem franczyzobiorców byli długo na przykład… podjadający pracownicy. Jedna z sieci gwarantuje więc, że każdy jej punkt jest wyposażony w specjalne kamerki do monitorowania załogi.
To już inny kebab niż dwadzieścia lat temu
Kebab jest jednym z najpopularniejszych dań w Polsce, co potwierdzają zresztą ostatnie badania serwisu Pyszne.pl. Przysmak przywędrował do nas z Berlina i szybko podbił polskie podniebienia.
Początkowo budki z kebabami prowadzili niezależni przedsiębiorcy, którzy często przyjeżdżali do nas z krajów bliskowschodnich. Rynek jednak bardzo się zmienia.
W tej chwili niezależnych budek jest coraz mniej, a zaczynają dominować rosnące sieci franczyzowe. Na przykład Bafra ma już ponad 370 lokali w całym kraju. Ale nie jest to jedyna duża sieć. AM AM ma ponad 160 restauracji, a Berlin Döner Kebap — prawie 80. Mocno rozrosła się też założona w 2010 r. sieć Kebab King, która ma już swoją hurtownię mięsa, piekarnię oraz zakład produkcji składników orientalnych. Ciągle największą potęgą gastronomicznej franczyzy pozostaje jednak McDonald’s, który ma już 550 punktów — i chce otwierać kolejne.
Przedstawiciele sieci kebabowych są dość optymistyczni co do przyszłości — i są przekonani, że Polacy nie stracą apetytu na ten orientalny przysmak. Dlatego dość mocno szukają nowych franczyzobiorców.
Od AM AM słyszymy, że zwłaszcza perspektywiczne są zwłaszcza lokalizacje na południu kraju — głównie na Śląsku czy Dolnym Śląsku. Sieć Berlin Döner Kebap, która wywodzi się spod Szczecina, jest mocna w zachodniej części kraju, ale chce też zwojować inne obszary, na przykład Warszawę i okolicę.
Na kebabowym rynku będzie się więc pewnie jeszcze długo sporo działo. O ile rzecz jasna Polacy nie stracą apetytu.
Autor: Mateusz Madejski, dziennikarz Business Insider Polska
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Źródło