Ekonomiczny dylemat prezydenta USA. Ekspert mówi: Trump jest dziwny

Istnieje pewna zasada przy poszukiwaniu mieszkania: ludzie chcą, żeby było niedrogie, przestronne i w dogodnej lokalizacji, ale w praktyce udaje im się spełnić tylko dwie z tych trzech rzeczy. Duże i tanie? Przygotuj się na długie dojazdy. Tanie i w centralnej lokalizacji? Przyzwyczaj się do życia w ciasnym boksie. Przestronne i w dobrej lokalizacji? Przygotuj się na wydatki. To klasyczny trilemat, czy raczej nierozwiązywalny trójkąt: bez względu na to, jak próbujesz go rozwiązać, jeden priorytet musi upaść, aby pozostałe dwa pozostały. Prezydent USA znalazł się w podobnej sytuacji.

Donald Trump – a wraz z nim Amerykanie – stoi przed o wiele poważniejszym dylematem ekonomicznym niż wybór miejsca zamieszkania w centrum miasta czy na obrzeżach. Prezydent chce jednocześnie zwiększyć amerykańską produkcję przemysłową, ograniczyć imigrację i utrzymać niskie ceny. Cele te działają zarówno indywidualnie, jak i w połączeniu, ale wielu ekonomistów i ekspertów ds. handlu twierdzi, że osiągnięcie wszystkich trzech celów jednocześnie jest niemożliwe.

To wojna ekonomiczna Trumpa kontra wojna kulturowa kontra portfele zwykłych Amerykanów.

Owszem, można by spróbować otworzyć więcej fabryk produkujących tanie towary, a nawet drogie, zaawansowane technologicznie produkty, ale odcięcie dopływu zagranicznych pracowników utrudnia ich zapełnienie. Można by znacznie ograniczyć imigrację i spróbować budować w Stanach Zjednoczonych poprzez cła, ale to prawdopodobnie podniosłoby ceny. Firmy mogłyby nadal produkować tańsze towary za granicą, zwłaszcza gdyby polityka handlowa została złagodzona, aby zadowolić konsumentów. Problem w tym, że zawsze istnieją kompromisy.

Trump szkodzi firmom, które chcą zaskarbić sobie jego względy.

Jeśli istnieje jeden spójny wątek w programie gospodarczym Donalda Trumpa, to jest nim chęć odbudowy amerykańskiego przemysłu i zmuszenia firm do produkcji w kraju. Firmy mogą nadal importować do USA, ale muszą za to płacić w formie ceł. Jednak sposób, w jaki administracja traktuje niektóre firmy, które próbują sprostać oczekiwaniom Trumpa, stoi mu na przeszkodzie.

„Wymaga od tych krajów inwestowania w Stanach Zjednoczonych, często grożąc im cłami, aby je do tego zachęcić. Jednocześnie jednak dzieje się wiele rzeczy, które sprawiają, że Stany Zjednoczone stają się mniej atrakcyjnym miejscem do inwestowania” – mówi Didi Caldwell, założycielka i właścicielka Global Location Strategies, firmy specjalizującej się w wyborze lokalizacji dla zakładów produkcyjnych i przemysłowych.

Największym czynnikiem odstraszającym zagraniczne firmy rozważające przeniesienie działalności do Stanów Zjednoczonych jest zaostrzenie polityki imigracyjnej przez Trumpa. Na początku września władze federalne przeprowadziły nalot imigracyjny na wartą 7,6 miliarda dolarów fabrykę Hyundaia w Georgii, aresztując i przetrzymując 475 pracowników, w większości Koreańczyków z Południa. Firma poinformowała, że nalot opóźni uruchomienie fabryki o dwa do trzech miesięcy, ale incydent wywołał szersze obawy dotyczące inwestycji zagranicznych. Choć prawdą jest, że zagraniczne firmy budujące i inwestujące w Stanach Zjednoczonych powinny przestrzegać przepisów imigracyjnych i innych, to jednak prawdą jest również, że te spektakularne, pozornie przypadkowe naloty miały znaczący efekt odstraszający.

„Jest tu pewna szara strefa i zazwyczaj wszyscy przymykają na nią oko, ale nie wtedy, gdy przeprowadza się bardzo publiczne naloty imigracyjne” – mówi Scott Lincicome, wiceprezes ds. ekonomii i handlu w Cato Institute, libertariańskim think tanku. „ W tym tkwi konflikt. Trump jest dziwny. Nie jest tak naprawdę całkowicie przeciwny, przynajmniej wysoko wykwalifikowanym imigrantom, ale jednocześnie chce spektakularnego pokazu siły” – dodaje.

Zagraniczne firmy z branż zaawansowanych technologii, takich jak półprzewodniki, pojazdy elektryczne i akumulatory, często argumentują, że muszą sprowadzać wykwalifikowanych pracowników z zagranicy, przeszkolonych w określonych technologiach, do prowadzenia swoich fabryk w USA. „Nie możemy szkolić ludzi w USA ani znaleźć ich w innych częściach kraju” – mówi Caldwell. „Musisz mieć ludzi, którzy byli tam, obsługiwali te zakłady, a może nawet je projektowali i prowadzili”.

Tajwańska firma produkująca półprzewodniki TSMC sprowadziła obywateli Tajwanu do Arizony, aby zbudowali i obsługiwali swój zakład. Jeśli Stany Zjednoczone zabronią tym firmom tego typu działań lub nadmiernie utrudnią procedury imigracyjne, mogą one zrezygnować z inwestycji lub znaleźć inne rozwiązania.

Kto będzie pracował na linii montażowej?

Jakby tego było mało, Biały Dom wywołał ostatnio chaos imigracyjny, gdy prezydent podpisał rozporządzenie wykonawcze nakładające opłatę w wysokości 100 000 dolarów za wizy H-1B, przeznaczone dla wysoko wykwalifikowanych pracowników zagranicznych. Początkowo wiele firm wpadło w panikę, nakazując swoim pracownikom zagranicznym natychmiastowy powrót do Stanów Zjednoczonych, jeśli przebywali za granicą; administracja później wyjaśniła, że opłata będzie obowiązywać tylko w przypadku nowych wniosków.

Biały Dom oświadczył, że celem rozporządzenia jest zapobieganie nadużyciom w systemie wiz H-1B i podniesienie płac amerykańskich pracowników, ale może ono podważyć inne cele prezydenta. Istnieją dowody na to, że ograniczenia dotyczące wiz H-1B skłaniają firmy do przenoszenia bardziej wartościowych zadań, takich jak badania i rozwój, za granicę – szczególnie do Chin, Indii i Kanady.

Oprócz problemów związanych z ograniczeniami legalnej imigracji wykwalifikowanych pracowników, podejście administracji Trumpa do nielegalnych imigrantów może również okazać się szkodliwe. Wiele nowych miejsc pracy w przemyśle wytwórczym i budownictwie, które prezydent planuje stworzyć, jest obecnie w dużej mierze obsadzonych przez imigrantów, a nagły spadek podaży siły roboczej może przynieść więcej szkody niż pożytku. W dłuższej perspektywie trudno byłoby obsadzić te stanowiska pracownikami urodzonymi w USA. Po pierwsze, starzenie się społeczeństwa oznacza, że mniej osób jest fizycznie zdolnych do wykonywania takich prac, a młodzi Amerykanie niechętnie podejmują pracę w fabrykach. Według Biura Statystyki Pracy (Bureau of Labor Statistics), około 400 000 miejsc pracy w tym sektorze pozostaje nieobsadzonych, a liczne badania pokazują, że niewielu czeka na wejście na linię montażową.

Giovanni Peri, profesor ekonomii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Davis, specjalizujący się w badaniach imigracji i rynku pracy, twierdzi , że umiejętności potrzebne do odtworzenia amerykańskiego przemysłu są rzadkie wśród obecnej populacji rodowitych Amerykanów. Zamiast tego imigranci zapewnili niezbędne umiejętności i usługi.

Problemem nie są tylko ceny i inflacja, ale ogólny stan gospodarki i jej wzrost. „Nawet jeśli zignorujemy kwestię tanich towarów, jeśli chcemy mieć rosnącą gospodarkę, w tym sektor wytwórczy, to ograniczenie zatrudnienia imigrantów w czasie, gdy zatrudnienie wśród rdzennych mieszkańców spada, nie pogodzi tych dwóch kwestii” – mówi Peri.

Polityka handlowa to kolejny problem

Niezależnie od podejścia prezydenta do imigracji, jego polityka handlowa i cel utrzymania niskich cen, zdaniem niektórych ekonomistów, pod wieloma względami są ze sobą sprzeczne. Nakładanie ceł na import nie tylko grozi wzrostem cen towarów produkowanych za granicą, ale może również spowodować wzrost cen produktów amerykańskich. Wielu ekonomistów twierdzi, że cła nie są stosowane strategicznie, lecz jako tępe narzędzie, które szkodzi samym sobie.

„Polityka handlowa i imigracyjna administracji jest szkodliwa dla konsumentów i kropka; po prostu jest” – mówi Gordon Hanson, profesor polityki miejskiej w Kennedy School na Uniwersytecie Harvarda. „ Opodatkowanie importu szkodzi konsumentom. Podniesienie ceny towarów produkowanych w kraju poprzez ograniczenie podaży siły roboczej szkodzi również konsumentom ” – dodaje.

Ideą ceł jest ochrona firm produkujących w USA poprzez podniesienie cen towarów zagranicznych. Celem jest stworzenie „muru cenowego”, w którym wysokie ceny zmuszają konsumentów do rezygnacji z towarów wyprodukowanych za granicą, wyjaśnia Mary Lovely, starszy pracownik naukowy w Peterson Institute for International Economics, specjalizujący się w handlu i cłach. Jednak wyższe ceny towarów zagranicznych dają krajowym firmom pretekst do podnoszenia cen również we własnym zakresie. Skutki ceł mogą rozprzestrzenić się na produkty, które nie są bezpośrednio objęte cłami. W 2018 roku, kiedy Trump nałożył cła na pralki, ich ceny wzrosły, nawet te produkowane w USA. Suszarki również podrożały, mimo że nie podlegały cłu importowemu.

„Cła ograniczą również różnorodność produktów dostępnych w Stanach Zjednoczonych” – mówi Lovely. „Panuje przekonanie, że rozwój przemysłu to darmowa przejażdżka, bez żadnych kompromisów, ale w rzeczywistości prowadzimy ogromny eksperyment, próbując zmienić strukturę amerykańskiej gospodarki” – dodaje.

Cła mają również na celu odciągnięcie pracowników od sektorów, w których gospodarka może ich pilnie potrzebować, takich jak opieka zdrowotna (ktoś musi opiekować się starzejącymi się pokoleniem wyżu demograficznego). Można zrobić tylko tyle, aby zachęcić ludzi do pracy w przemyśle wytwórczym – to sektor, który nie kwitnie, wiele bardziej zaawansowanych technologicznie fabryk nie potrzebuje tylu pracowników, a jeśli uda się przywrócić na przykład produkcję koszulek, te stanowiska będą trudne do obsadzenia, co doprowadzi do gwałtownego wzrostu cen.

Jeśli podniesiemy cła wystarczająco wysoko, produkcja przemysłowa powróci, ale jest to bardzo kosztowny sposób, ponieważ aby to osiągnąć, obciążamy konsumentów ” – mówi Hanson.

Ceny w USA już rosną

Polityka administracji już teraz podnosi ceny niektórych towarów, takich jak kawa, wołowina, odzież i energia. Niektóre firmy, takie jak producenci samochodów, do tej pory same ponoszą te koszty, ale wielu ekonomistów uważa, że z czasem przeniosą tę presję na konsumentów w postaci wyższych cen.

Ważne jest, aby pamiętać, że nie tylko Donald Trump ma sprzeczne priorytety. Dotyczy to również Amerykanów. Choć obawy opinii publicznej dotyczące imigracji słabną, były one jednym z powodów wyboru prezydenta. Sondaże pokazują, że wyborcy popierają ideę przywrócenia produkcji przemysłowej, nawet jeśli sami nie chcą tych miejsc pracy. Martwią się również rosnącymi cenami. Ten chaos oznacza również niespójność opinii publicznej.

W oświadczeniu dla „Business Insider” rzecznik Białego Domu, Kush Desai, zakwestionował samą koncepcję trilematu. „W ciągu dwóch dekad po II wojnie światowej amerykański przemysł i standard życia klasy robotniczej kwitły pomimo stosunkowo niskiego poziomu imigracji. Chiny, Japonia, Korea Południowa i Tajwan w podobny sposób stosowały cła w ostatnich dekadach, aby rozbudować swoją bazę przemysłową i znacząco podnieść standard życia – a wszystko to bez przepuszczania dziesiątek milionów nielegalnych imigrantów przez swoje granice. Program prezydenta Trumpa „Ameryka przede wszystkim” okiełznał inflację, uszczelnił nasze granice i zapewnił biliony dolarów historycznych zobowiązań inwestycyjnych, kładąc podwaliny pod odrodzenie amerykańskiej potęgi” – powiedział.

Kiedy pokazałem to oświadczenie Lincicome'owi z Cato Institute, stwierdził , że brzmi to jak „zabawna niespójność” i porównał to do porównywania jabłek z pomarańczami. W ciągu dwóch dekad po II wojnie światowej Stany Zjednoczone doświadczyły ogromnego wzrostu liczby ludności w wieku produkcyjnym – żołnierzy wracających do domów, kobiet podejmujących pracę, wyżu demograficznego – podczas gdy reszta świata leżała „w ruinie” po wojnie. Teraz mamy odwrotną sytuację. „To po prostu nie jest wyżu demograficznego” – powiedział. Dodał, że wielu ekonomistów „chciałoby zobaczyć usprawniony i bardziej otwarty proces legalnej imigracji”.

Skontaktowałem się również z Lovely, która napisała w e-mailu, że kraje wymienione przez Biały Dom jako te, które w przeszłości stosowały cła, „znajdowały się na znacznie niższym poziomie rozwoju niż Stany Zjednoczone w fazie szybkiego wzrostu (i daleko od granicy produktywności)”. Żaden z nich nie stosował ceł jako głównego instrumentu polityki i „trudno zrozumieć, jak ich doświadczenia związane ze wzrostem gospodarczym w tak odmiennych warunkach (zwłaszcza w przypadku Chin) mogłyby mieć sens jako model dla dzisiejszej gospodarki USA”.

Niepokoje w firmach

Niezależnie od samej polityki, ogólna niepewność emanująca z Białego Domu niepokoi wiele firm. Prezydent atakuje niezależność Rezerwy Federalnej. Za jego kadencji rząd USA przejął udziały w Intelu i US Steel oraz wstrzymał produkcję w ramach niemal ukończonego projektu morskiej farmy wiatrowej. To właśnie takie działania sprawiają, że reszta świata patrzy na USA i myśli… wow.

„Firmy na całym świecie mogą przyglądać się Stanom Zjednoczonym i zastanawiać się, czy to jest rzeczywiście odpowiednie środowisko do inwestowania w tym momencie” – mówi Julia Gelatt, zastępca dyrektora Programu Polityki Imigracyjnej USA w Migration Policy Institute.

W idealnym świecie nastąpiłby boom zatrudnienia – zarówno w przemyśle, jak i w innych sektorach – który nieproporcjonalnie przyniósłby korzyści amerykańskim pracownikom. Wszystko to odbywałoby się przy niskich cenach i bez inflacji. Ale nie w takim świecie żyjemy. Podejście Białego Domu do handlu i imigracji grozi wzrostem cen. Firmy, konsumenci i pracownicy są na krawędzi niepokoju, a przewidzenie, co stanie się dalej, wydaje się niemożliwe. Im bardziej prezydent forsuje jeden element swojej triady celów, tym bardziej pozostałe dwa zaczynają się chwiać.

„Ostatecznie ludzie podejmują decyzje, a zaufanie uległo drastycznej erozji” – mówi Caldwell. „Ogólnie rzecz biorąc, ludzie nie lubią robić interesów z ludźmi, którym nie ufają”.

Powyższy tekst jest tłumaczeniem z amerykańskiego wydania Business Insider

Dziękujemy za przeczytanie tego artykułu. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Google News.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *